Było tak...
Odwoziłem dziś do domu teściową (to pewnie wszystko przez nią) i było OK. Autko sprawnie rwało do przodu, temp. silinka jak zwykle w połowie wskaźnika. Chcąc szybko wyprzedzić gościa, który na pasie dla jadących wprost skręcał w lewo, wrzuciłem jedynkę i za szybko puściłem sprzęgiełko, auto zgasło-kicha, wiem
Wyłączyłem zapłon, odpaliłem raz jeszcze i jadę...i patrzę, a wskazówka temp. silnika leży na zerze i mruga czerwona lampka obok tegoż właśnie wskaźnika. No to stop i dzwonię po serwisach. W Poznaniu powiedzieli mi, że albo: 1)uszkodzony wskaźnik-ale czemu by się uszkodził-zbieg okoliczności??
2) za mało płynu chłodniczego.
Otwieram bagażnik, patrzę na wskaźnik a tam nic nie widać... Myślałem, że nie ma płynu. W takim układzie z buta walę na stację BP i kupuję tam za radą gościa z Porsche Poznań różowe borygo i dzwonię do Wita. Będąc cały czas na telefonie, czekam aż silnik stygnie i po malutku dolewam płynu patrząc co chwilę na wskaźnik. Suma sumarum wlałem ok. 07 litra i niespodzianka! Płyn chłodniczy sięga pod korek!
Nie mogłem chyba ominąć momentu pojawienia się go na wskaźniku. Zgłupiałem. W dalszym ciągu kontrolka miga a wskazówka temp. na zerze... Na parkingu pod lidlem, nie mając nic innego pod ręką, wsadzam w otwór wlewu płynu chłodniczego swój bawełniany T-shirt i czekam aż naciągnie płynem po czym wyrzymam go i ponownie to samo. Odciągam płynu by nic się nie spierniczylo.
Do domu jak się okazało 4 km, które pokonałem w prawie godzinę!, z nawiewem ustawionym na maxa (temp. 28 stopni), okna pootwierane i co 1 km przerwa dla silnika, obroty nie większe niż 2 000. Nie mając wskaźnika temp. wolałem nie ryzykować.
Obiecałem żonie, że wrócę dziś wcześniej do domu i zajmę się synkiem (zawaliłem)
Obiecałem jej także, że wezmę ją jutro na przejażdżkę (zawalę)
Chciałem pocieszyć się autem zanim operacja pleców, która mnie czeka na początku kwietnia, wyłączy mnie z jazdy samochodem na jakiś czas.
Dlatego proszę serdecznie kolegów o wszelkie rady i pomoc!
Zdesperowany-rafał